sobota, 30 stycznia 2016

Malta? Malta? tak! Malta!


Szykują się nam wakacje... hmmmm wypadzik, po paru latach, takie, ot, z nieba <3
sama nie wierzę, że właśnie to pisze :D
po tym całym szpitalu, kontrolach, operacji, szpitalu, kontrolach i przed kolejnymi kontrolami
lecimy...
szok!
a zaczęło się od niewinnej dyskusji... 
potem rozmowa nabrała tempa.
Bilety dostaliśmy od przewspaniałych ludzi! <3
Cały full wypasiony przelot, dla całej familii.
Pół domu normalnie mogę zabrać ;)
Tylko zorganizować nocleg...
Ale nie ukrywam strasznie się baliśmy...
Po konsultacji z Profesor, która powiedziała, że ma już nas tu nie być ;) lecimy <3
Na Maltę o_O.
Nie teraz, za chwilę :)
I jeszcze nie sami. Z Basieńką. Chrzestną Igorka. Diablicą moją <3 wstrętną, niedobrą, zołzą. Kocham Cię Basieńko ;)
No to czas szykować ubranka, i są... jest pierwsze. Maltańskie :P
O Matko! mam już nawet kartę pokładową wydrukowaną na pamiątkę dla małej ;)
Igorka się drukuje...
Tyle prosiłam, żeby tatuś Córeczkę zabrał do pracy, samoloty pokazał, ba - zdjęcia porobił...
teraz nie będzie miał wyjścia ;)







Taszulkowa tuniczka :)


Kładę się i o Malcie śnię <3
Dobranoc!
Basiu nadal Cię kocham :P
Wstręciucho moja.

a to było już prawie rok temu...
bloga zaniedbałam, bo czasu to nie było na nic.
Życie płynie ekspresem, nie zatrzymuje się nawet na chwile...
Ostatniego posta w styczniu ubiegłego roku opublikowałam :(
ale wracam, spróbuję pozamieszczać więcej zdjęć niż dotąd.
Obecna byłam, jestem i będę na facebooku czy instagramie, tam również Was kochani serdecznie zapraszam ;)
Do usłyszenia <3
 
Wszystkie zdjęcia są naszą własnością i nie moga być użyte bez naszej pisemnej zgody. Nie wyrażamy zgody na ich kopiowanie, rozpowszechnianie czy edycję!
All photos are copyrighted material and may not be used without expressed written permission. Photos may not be copied, used or reproduced!


poniedziałek, 5 stycznia 2015

love winter...


Ach, co to były za Święta <3

piękne jak co roku, teraz o Igorka piękniejsze ;)

i w pierwszy dzień Świąt spadł śnieg...

tyle śniegu, ze na sanki musieli pójść :)

Mamuś, Ty nie pchasz sanki...


Gotowi do drogi:

wtorek, 16 grudnia 2014

3rd birthday


Ostatnio było smutno...

dziś będzie weselej, urodzinowo, imprezowo :)

Toż nie pokazałam Taszulkowych urodzinek fajowych ;)

Toż wiadomo, że zawsze muszę coś przygotować,
bo z gorączką i bólem głowy wylądowałabym w szpitalu :P
A na to lekarstwa brak.

Wszystko moja główka przemyślała, co do sekundy przed rozwiązaniem...

Dekoracje przygotowałam jeszcze przed porodem,
bałam się troszkę, że mogę się niewyrobić, więc zwarta i gotowa byłam :)
Niezupełnie do końca, ale hmmmm imprezę mogłabym zacząć takim stanem rzeczy :)

Na szczęście nie musiałam, synek świętował zdecydowanie z nami, 
a i w przygotowaniach pomógł baaaardzo - spał, jadł, żeby potem znowu spać. 
No robił sobie ewentualnie przerwy na wiadomo... kupkę :P
Zaczęłam ooo tak:

Wymiśliłam sobie pompony z bibuły, girlanda...


i brnęłam dalej:


i tak bez końca, szaro- różowo - miętowo - pastelowo ;)














 Dekoracje robiłam dłuuugo w nocy, tak żeby oczka otwarte z rana je zobaczyły niespodziewanie.

I tak też było :)

Mamuś cy dziś siom moje ujodziny?? OOOO siiiuuupppeeejjjj ;)
Dziś będzie moje psyjeńcie. Nanananana-na.

A tak wyglądało moje maleńkie, choć to większe dzieciątko:


Słodka moja T. <3





 




Torcik piękny dostała, jak co roku, dziękuje Cioci Natalii i serdecznie polecam!



a i przepyszny był, suchej nitki nie zostawiła...


 


I minął ten dzień pełen wrażeń :)
Sto lat Taszulku nasz wspaniały :* <3

Wszystkie zdjęcia są naszą własnością i nie moga być użyte bez naszej pisemnej zgody. Nie wyrażamy zgody na ich kopiowanie, rozpowszechnianie czy edycję!
All photos are copyrighted material and may not be used without expressed written permission. Photos may not be copied, used or reproduced!


poniedziałek, 15 grudnia 2014

Opowiem Wam historię...


historia ta będzie o pewnej rodzince...

Byli raz sobie mamusia, tatuś i córeczka.

Rodzice w Niej zakochani bardzo.
Do granic możliwości i pojemności ludzkiego serduszka.

Postanowili dać Jej rodzeństwo.
Już brzuszek pokochała malutka. Całowała, głaskała, przytulała <3


Tak właśnie po ciężkich 9 miesiącach pojawił się On <3


 Druga równie ważna miłość.

 Ale nie zaczęło się taką sielanką jak w bajce...

Było ciężko, stresująco do samego końca...
 A wszystko zaczęło się od pięknych dwóch kresek <3

Ajjj cóż to był za widok <3
Jeden z tych, na które tak bardzo czeka przyszła mama.
Zresztą, co będę tłumaczyć, mamy to wiedzą.
Piękny, wyczekany. Był.

I potem wszystko się zaczęło...
Grypa potworna, stres, opryszczka, ból brzucha.

Badania, tabletki, kolejne badania, kolejne tabletki, leżeć, właściwie odpoczywać...

Potem było trochę lepiej:
tabletki, nie leżeć, tabletki...

Mówić, nie mówić, tak ciągle straszyli...

Ale kiedy już zrobiło się całkiem przyjemnie, 
unormowało się na tyle, żeby spokojniej mogło być,
żeby mogło się odetchnąć,
pojawił się stres - kolejny.

Te cholerne badanie USG. Chwile, o których nie chce się pamiętać. Były... minęły...
i mam nadzieję nigdy nie wrócą...

Coś złego działo się z główką, komory boczne rosły nie tak jak powinny.

Co to oznacza?! 
Przyczyn i skutków wiele.
Dla nas rodziców okrutny ból serca...

Badania, kolejne, następne... i ten płacz, którego za nic w świecie człowiek nie umie opanować.

Kolejne...

przepiękna główka, wszystko tak, jak być powinno
i nagle pojawia się na chwilę uśmiech,
na chwilę odetchnęli,
ale...

czemu zawsze musi być "ale"...

drobny ubytek wargi.

Ale że jak to???

Przecież było sprawdzane, usteczka były całe, podniebienie było całe...
zdjęcia ma!

A jednak nie jest. "Ale mogę się mylić" - powiedział doktor.

Boże, żeby się mylił...
ale opinie najlepszego ma.
Zapewne ma rację, choć woleliby żeby się mylił, ten jeden raz...

Płacz okropny, jeden dzień, drugi dzień, kolejny i kolejny - tak z dwa tygodnie.

Zawroty głowy, ledwo żyjąca...

Czegoś takiego nie przeżyła nigdy!

Remont nie cieszył wcale, mimo, że kochała to robić...

Ale czas wziąć się w garść i działać... 

i modlić się, żeby był on tylko drobny.

Tak do 40 tyg ta wieczna niepewność, ten strach, przerażenie co będzie.
Mówią, że ciąża to piękny czas.
I tak, i jednocześnie nie niestety.

Będzie kolejne nowe życie. To jest piękne zdecydowanie!
Będzie całe i zdrowe.

I nadszedł ten dzień. Głęboki wdech, serce wraca na swoje miejsce. Jedziemy.

Radość, że wkońcu, ale taka niepewność, strach, nie przed porodem, przed tym nieznanym...

Wyliczył swoją obecność tak bardzo w terminie.

Dojechali, czekają, malutki coraz bliżej, czekają dalej, a temperatura ciała rośnie.

Nie żadna infekcja, a stres i ta niepewność.

Jedziemy na oddział, gotowi, czekamy.

Godzina 14:00, około, blisko.

Leżymy, czekamy, słuchamy tętna, kroplówka jedna i druga...

gdzieś koło 14:25 położna, telefon, lekarz, położne, łącznie 5 osób plus ja i plus mąż.

Musimy zacząć i zaraz skończyć. I tak też było, całe 5 minut!

Tak szybko, że życzyć każdemu.

Ale że jak to? Że to już, że koniec? 14:30...

No nie, to zdecydowanie nie koniec...

Gdzie oni biegną? Gdzie jest nasz synek?

Która godzina? 16? 17? Nie...

Wybiegli, zabrali, bez słowa jednego.

Powiedziała do męża, że coś jest nie tak...

sami natomiast zauważyli tylko, 
że jest ubytek - ale maleńki, jak doktor obiecał.

Taki, o który modlili się codzień. 
I uśmiechnęli się do siebie, jeszcze zanim zorientowali się, że coś się dzieje nie tak.

Ale ten kolor... Skóra - ciemny fiolet.

Chwileczkę, gdzie jest nasz synek?

Mąż myślał, że tylko odśluzować Go chcieli...

Ale nie, to nie jest możliwe...

Przecież na pierś Go nie dali, przecież pępowinkę sami ucieli...
co tam ubytek...

Nie! napewno wszystko jest dobrze. 

Wracają bez synka naszego...

Matko, co się dzieje!

Tłumaczyć zaczęli, że nie wiedzą, jak to się stało, z jakiej przyczyny, gdzie tętno umknęło

i że dzielną była.

Mamo, dzielną byłaś, pomocną bardzo.

Ale co z tego, gdzie jest mój synek.

W inkubatorze... nie martwcie się - żyje.

Matko jedyna, jak to?
 O czym się mówi!? Ale żyje!

Zapytali czy chce synka obejrzeć, ale tylko na chwilę ,bo zabrać Go muszą...

Chce, bardzo chce, jeśli to przeszkodą dla Jego zdrówka nie jest.

Wjechali, pokazali, szyby dotknęła i wyjechali.

I teraz spokojnie tłumaczą co zaszło.
Po godzinach paru, w izbie pomiędzy porodówką a poporodową.
Spojrzała na zegarek 17...
Nie wiedziała nic, nawet kiedy się urodził...
była pewna, że koło 17 właśnie.
Tłumaczą, choć sami nie wiedzą,
bo ani pępowinką nie owinięty,
ani źle ułożony, 
ani długo...
więc pytanie dlaczego.
Do dziś bez odpowiedzi..

Mijały dzień pierwszy, drugi i trzeci...
nadal bez synka. 

Pierwszego dnia postawiło Ją na nogi te pragnienie,
dotknąć, przytulić, zobaczyć.
Tak szybko doszła do siebie.
Ledwo szła, o ściany podparta, ale dotarła.

Na tych wcześniaczkach wyglądał, jakby ze trzy miesiące już miał, albo i więcej.

Jedynie dotknąć, bo tlen podawany.

Co tu się dzieje... Niedowierzanie...

Martwić się nie mam, bo dzielny mój synek. Dzielny po mamie.

Uśmiech dostaje. Tlen odłączają. Oddycha już sam, kolorów nabiera,
ale te rączki i nóżki wciąż sino - czarne.

Doszła do siebie z prędkością światła. Doszły one wszystkie, matki w tych pokojach.

Ten widok - przerażający. Te małe biedne, bezbronne maluszki.
Co tu się dzieje na tym świecie.

Kochana Mamo,
synek siłaczem jest niesłychanym.
Mamo, Wy również, i mama i tata.
Oddać nie mogli, obserwacji poddali.
Badaniom, nakłuciom...
Serce wciąż pęka.
Już miejsc na skórce prawie brakowało, 
na rączkach, na nóżkach a nawet na główce.
Walka o pokarm, skończona sukcesem.
Nakarmić można. Piękne uczucie. Nawet butelką.

Badań i badań, szeregi całe. Odpowiedzi - żadnej.
Jedynie, że punktów 5 w skali dostał :(
Przyjeżdża tatko z Córeczką.
No trudno... brata nie zobaczy, ale mamę wycałuje.
I nagle do pokoju wjeżdża położna, synka przywiozła, niespodziankę zrobiła.
Łzy. Te szczęścia.
I Jej i mamy. Szybko na ręce, uścisków miliony.
A on taki piękny, i wkońcu różowy.

Tyle szczęścia w tak malutkim ciele.
Ale co teraz, karmić już mogę?
Dotykać, przytulać?

Mężowi z córką pokazać? Mogę.
Łzy szczęścia nadal, i Jego i moje.
I ta reakcja siostrzyczki na widok brata <3
Bezcenna.

Obchód.
Podwyższone CRP, zostajemy nadal, ale już razem.
W jednym pokoju.
Kłóć ciąg dalszy.
Noc mija a nad ranem wypis szykują. Wracamy.
Tyle radości, torbę pakuję, 
na ostatnie badanie USG czekam...

Pojechał na OIOM, badania wykonać, wraca.
Wyjść jeszcze nie może.
Matulu, matulu. Zawału dostanę. Już łez brakuje. Wylane wszystkie.
A serce aż ściska.

Torbielka w główce, żyły zwrotne w wątrobie - malformacja...
Powiększona śledziona...
 Zaburzenia adaptacyjne...

Czego jeszcze?

Zawał! Mamy oczywiście.

Ale wkońcu wypis dostali, 
do domu pojechali, są.

Szczerze, to były najtrudniejsze chwile w moim, naszym życiu.
Nigdy, przenigdy się tego nie spodziewałam,
chociaż mówi się o przeczuciach mamy...
ja je miałam.
A kiedy to wszystko dziać się zaczęło, 
ta cała bieganina, niewiedza, strach, lęk, przerażenie co z synkiem...
Jakbym tylko je potwierdziła :(
Łzy, ból, adrenalina (tylko w jednym stopniu pozytywna - że żyje! co najważniejszym jest!)...
Miliony razy usłyszałam, że dzielna jestem, że On po mamie.
Że życie uratowałam.
Swojego dziecka.
A w głowie tylko jakie uratowałam? nic nie rozumiem.
Przecież nic nie wiem, wiem, że Go nie mam, że coś się zadziało...
Płakałam oj tyle płakałam, ale opanowana. Musiałam. Dla synka!

Potem już tylko radość coraz większa,
że wraca do zdrówka!
Nie wszystkim na oddziale wcześniaczków było to dane...
Zobaczyłam szpital, porodówkę, oddział poporodowy od tej drugiej, zdecydowanie cięższej strony...
Ten widok będzie już do końca życia...

Dlatego Mamy kochane główki do góry,
życie piękne jest.
Mamy drugie, cudowne dzieciątko,
oczu oderwać nie mogę :)

Bałam się, że już nie będzie tak jak z Taszulkiem,
wkońcu Ona pierwsza,
taka wtedy jeszcze nieznana...
Ciąża, poród, wychowanie -
to wszystko takie nowe, inne, spełnienie marzeń!

Ale jest dokładnie tak samo,
tyle że już bardziej znane.

 Malutki rośnie jak na drożdżach, mija już drugi miesiąc,
a człowiek nie wie nawet kiedy...
Płakałam, ryczałam po powrocie do domu, kiedy stres puszczał i adrenalina wielka.

Teraz nie płacze. Wypłakałam łzy, których było mi trzeba.

Długa droga jeszcze przed nami...
kontrole, kontrole pokontrolne, operacja.
Teraz gdzie nie pójdę, słyszę to samo...
Że synek to farciarz, jakich mało.
Nie często się zdarza mieć tyle szczęścia w nieszczęściu.
On ma je zdecydowanie.
I taki dzielny chłopczyna.

Tak dzielnego Synka mam!
Dumna jestem!
Tyle przeszedł...
tyle stresu...
my dorośli nie umiemy czasem sobie poradzić,
a co dopiero takie małe, niewinne, bezbronne maleństwo.

A radzi sobie tak pięknie.
Rozwija dobrze. Rośnie nam zdrowo.

Kąpiele, będące traumą, kiedy napinał się i od płaczu codziennie zapowietrzał,
już są wspaniałe.
Dzięki kawałkowi plastiku, którego niecierpie, ale leży w nim jakby siedział na tronie.
Uśmiechnięty, radosny.

Dzielę się teraz, bo chyba do tego "dorosłam".
Odpowiedzieć na pytania, spojrzenia.

Tak, ciężkie chwile przeszłam.
Ciężkie bardzo. 
 Tak, nie było łatwo. 

Tak naprawdę nie do opisania.

Poznajcie Go, synka dzielnego.
Igorka naszego.








 





DZIĘKUJĘ wszystkim za wszystko <3
za wsparcie, pomoc, dobre słowo, życzenia, telefony, wiadomości - jesteście kochani! 
A już niedługo do Warszawy :)


Kocham Go ponad życie! <3
Taszulka również oczywiście ;)

No. Koniec :)




Wszystkie zdjęcia są naszą własnością i nie moga być użyte bez naszej pisemnej zgody. Nie wyrażamy zgody na ich kopiowanie, rozpowszechnianie czy edycję!
All photos are copyrighted material and may not be used without expressed written permission. Photos may not be copied, used or reproduced!